🌧 „Pokój z żółtymi zasłonami” 🪟
Od kilku dni nieustannie padał deszcz.
Delikatne stukanie kropel deszczu odbijało się od szyby małego wiejskiego domku na północy Francji. W środku kuchnia pachniała lekko rumiankową herbatą i starymi książkami. Ściany, pomalowane na wyblakły kremowy kolor, wyraźnie pamiętały lepsze czasy – ale wciąż stały, tak samo jak kobieta, która bez słowa stała przy oknie i patrzyła, jak żółte zasłony poruszają się na wietrze.
Nazywała się Claire Duval. Tydzień temu skończyła 81 lat. Ale jej urodziny minęły w ciszy – tylko jedna świeczka na maślanym cieście, które upiekła sama. Żadnych gości. Żadnych telefonów.
Nie zawsze tak było.
Dwadzieścia lat temu dom był pełen głosów. Mieszkała z nią wnuczka, Élise. Przeprowadziła się po tym, jak jej rodzice zginęli w tragicznym wypadku samochodowym. Claire wychowywała ją jak córkę. Pamiętała śmiechy, kłótnie o godziny powrotu i szczere rozmowy przy kominku wieczorami.
A potem Élise odeszła.
Nie było kłótni. Nie było trzaśnięcia drzwiami ani gorzkich słów. Tylko list, zostawiony na kuchennym stole pewnego deszczowego poranka. Claire pamiętała każde słowo:
„Babciu,
wyjeżdżam, żeby dowiedzieć się, kim jestem.
Proszę, nie szukaj mnie.
Kocham Cię.
Élise.”
Od tamtej pory nie otrzymała żadnych wieści.
Claire próbowała wszystkiego – pisała listy, odwiedzała pobliskie miasta, prosiła o pomoc w poszukiwaniach internetowych. Nic. Élise zniknęła jak liść porwany przez wiatr.
Mijały lata. Serce Claire stawało się coraz cichsze, ale nigdy nie przestało czekać.
I nigdy nie straciła nadziei.
Może pewnego dnia…
Ten dzień również przyszedł – w deszczu.
Kiedy Claire poprawiała zasłony, zauważyła nieznany czarny samochód zaparkowany po drugiej stronie drogi. Wysiadł z niego wysoki mężczyzna w długim płaszczu. Coś w jego sposobie poruszania się wydawało się oficjalne.
Zadzwonił do drzwi.
Claire otworzyła – niepewna, z drżącym sercem.
– Pani Duval? – zapytał łagodnie.
– Tak?
– Jestem z programu Czerwonego Krzyża ds. osób zaginionych. Czy mogę wejść?
Jej pierś się ścisnęła. Skinęła głową i wpuściła go do środka.
W środku mężczyzna otworzył teczkę.
– Niedawno dopasowaliśmy odciski palców kobiety z ośrodka rehabilitacyjnego w południowych Włoszech. Zarejestrowała się jako Élise Rousseau. Nazwisko się nie zgadza, ale odciski palców – tak.
Claire poczuła, że ziemia usuwa się jej spod stóp.
– Ona… żyje?
– Tak. I pyta o panią.
Trzy dni później Claire szła nerwowo wąskim korytarzem ośrodka na południowym wybrzeżu Włoch. Jej ręce drżały. W budynku unosił się zapach środków dezynfekujących i słonego powietrza znad morza.
Na końcu korytarza, przy oknie skąpanym w słońcu, siedziała kobieta około trzydziestki. Jej twarz była szczupła. Jej oczy nosiły ślady czasu. Ale te oczy – Claire rozpoznałaby je wszędzie.
– Élise – wyszeptała.
Kobieta się odwróciła.
Ich spojrzenia się spotkały. I wtedy popłynęły łzy.
– Babciu?
Claire rzuciła się do niej bez wahania. Objęły się mocno, bez słów, przez długi czas. Pielęgniarka stojąca w drzwiach cicho je zamknęła.
Zajęło im godziny, by poskładać całą historię.
Élise opowiedziała, jak dołączyła do idealistycznej grupy aktywistów, którzy podróżowali po Europie. Na początku pomagali uchodźcom i protestowali pokojowo. Ale z czasem wszystko się zmieniło. Nalot policji. Więzienie. Miesiące bez nazwiska. Nie miała dokumentów, nie miała dokąd pójść i w końcu nie wiedziała już, jak prosić o pomoc.
– Myślałam… że już o mnie zapomniałaś – powiedziała cicho.
Claire ujęła jej dłoń.
– Nigdy nie przestałam cię kochać. Każdego wieczoru zostawiałam zapalone światło na ganku. Na wypadek, gdybyś wróciła.
– Nie zasługuję na przebaczenie.
– Miłości nie trzeba zasługiwać. Jesteś moją wnuczką. To wystarczy.
Kiedy wróciły do Francji, żółte zasłony wciąż tańczyły na wietrze. Ale dom nie był już pusty.
Cisza się zmieniła. Już nie bolała. Leczyła.
Każdego ranka, gdy słońce ogrzewało dalekie pola, Claire patrzyła na Élise po drugiej stronie stołu i szeptała:
– Jesteś już bezpieczna. Jesteś w domu.